wtorek, 25 stycznia 2011

Refleksje początkującego reżysera

Z racji tego, że jestem ukierunkowany raczej na tworzenie obrazu nigdy nie szkoliłem się specjalnie w sztuce reżyserii a w szczególności w reżyserowaniu aktorów. Zwłaszcza aktorów nieprofesjonalnych choć z profesjonalistami niekoniecznie bywa łatwiej.

Kręcąc mój pierwszy film dyplomowy pt. "Dziura" zaangażowałem zawodowego aktora. Nie był on moim pierwszym wyborem ale niestety wcześniej ustawiony aktor dostał intratną chałturę (nie mam pretensji: facet ma żonę, dzieci i pewnie jakiś kredyt). Wyszły na wierzch moje braki w rzemiośle reżyserskim jak i również drobne mankamenty w rzemiośle samego aktora. Nauczyłem się wówczas, że film naprawdę reżyseruje się podczas montażu. Tnąc niemiłosiernie materiał, robiąc nieplanowane wcześniej postsynchrony udało się film doprowadzić do zupełnie przyzwoitego poziomu. Operując sklejkami w których jedna klatka w tę czy tę stronę decydowała czy scena będzie zagrana dobrze czy fatalnie.

Atrybuty tworzą postać
W montażu wyleciały niemal wszystkie ujęcia gdzie aktor próbował "grać". Zapominał, że gra do kamery w bliskich planach i wpadał w teatralną manierę grania do ostatniego rzędu. Najlepiej wyszły ujęcia, w których... nie robił nic. Po prostu był. Więcej! W paru przypadkach były to jakieś próbne podejścia przypadkiem zarejestrowane, rozbiegówki między włączeniem kamery a komendą "Akcja!" lub też ostatnie sekundy przed wyłączeniem kamery. Słowem: efekt Kuleszowa działa. Scenografia ("wirtualna"), efekty dźwiękowe, do tego kontekst całości i oczywiście charakteryzacja... to wszystko w pewnym sensie budowało postać i im mniej aktor angażował środków wyrazu tym lepiej wypadała scena.

Przystępując do realizacji dyplomu magisterskiego mocno wziąłem sobie te nauki do serca. Aktor, którego obsadziłem w głównej roli był co prawda kompletnym amatorem natomiast kluczowe były jego warunki fizyczne. Całe "aktorstwo" miał na twarzy z natury. Zręcznie zresztą podkreśliła jego stan ducha charakteryzacja.

Reżyserię ograniczyłem do naświetlenia fabuły, wyjaśnienia zawiłości sztuki zielonego tła i maksymalnie uproszczonego kierowania: przejdź stąd dotąd, spójrz tam, trochę wolniej... itp. Przyznaję, że ułatwieniem była rezygnacja z dialogów.
Efekt był lepszy niż przypuszczałem. Promotor, którego rzadko kiedy zadowala aktorstwo w etiudach studenckich był wręcz zachwycony. A aktor nie robił nic. Po prostu był. Resztę podobnie jak w "Dziurze" budowaliśmy plastyką, którą tym razem popchnęliśmy mocno w stronę stylistyki "noir. Facet jest przekonujący na tyle, że dla "zwykłego" widza prędzej czy później przestaje być istotne, że cała sceneria jest malowana za pomocą Photoshopa i nieskomplikowanego modelowania 3D.

Na koniec garść wskazówek dotyczących reżyserowania amatorów:
  • nie zasypywać ich technicznym slangiem - wcale nie będą uważać nas za większych fachowców a tylko się mogą zestresować
  • dać czas na oswojenie się z kamerą, światłami
  • tak ustawić harmonogram, żeby aktor nie musiał siedzieć bezczynnie podczas kiedy reżyser zajęty jest rozstawianiem planu i nie może mu poświęcić swojej uwagi
  • warto ukradkiem nagrywać próby - czasem gdy aktor się nie spina i nie próbuje za bardzo "grać" trafiają mu się najlepsze ujęcia